czwartek, 31 października 2013

Spacer po Warszawie

wybrałam się na spacer po warszawie. sama. wiem, to blog o/dla dzieci. ano właśnie! niech wiedzą (w przyszłości), że mam (teraz) też własne życie. godzinę.
w Warszawie już wszystkie liście opadły z drzew. chyba po ostatnich wiatrach.
ale na bieżąco są sprzątane:
w dużym mieście przypomniano mi o zbliżającej się zabawie
i już miałam zakupić dynię, ale
jak głoszono tu:
 chciałam wejść
 ale trudno było prawie tak jak tu:
 do parku też nie bardzo da się wejść...
tylko kochany Muranów nie zawodzi:
i z tą ostatnią sentencją Was zostawiam

poniedziałek, 28 października 2013

Poniedziałek, dzień szkolny

mam dla Was coś na poniedziałkowy poranek:

zajrzyjcie tutaj (nie udało mi się znaleźć na YT)

co widzicie? mam nadzieję, że się pośmialiście z rana, bo moim zdaniem filmik jest przeuroczy. albo może i filmik średnio udany, ale główna bohaterka…

ja jednak mam dość mocne skrzywienie ostatnio i natychmiast widzę rząd kontrowersyjnie odzianych dziewczynek, z których większość skoncentrowana jest na tym, czego się od nich oczekuje, wpatrzonych w kogoś, kto im coś pokazuje i jedną zatopioną w muzyce, doskonale skontaktowaną ze swoimi potrzebami, w pełnym kontakcie ze swoim ciałem jako integralną częścią siebie.
no, tak mam. równanie do linii źle mi wpływa na samopoczucie, zwłaszcza jak dotyczy maluchów w tym wieku. źle mi robi strojenie w tiule (tak, nie mam córeczki, to prawda), a balet robi mi najgorzej (nie, nie balet w takim wydaniu, tylko w wydaniu zawodowym. aczkolwiek wątpię czy zawodowa baletnica mogłaby takie dziewczynki uczyć inaczej, niż ją uczono. wszak o EFEKT tu chodzi.).
no nie, to nie do końca prawda. jeszcze gorzej robi mi tradycyjna edukacja. przez swoją powszechność. tzn. z powodu powszechności robi mi jeszcze gorzej niż balet, bo jest obligatoryjna, a w ogóle robi mi źle przez swoją esencję. przez to cholerne równanie do linii właśnie. przez sztuczny podział według kalendarza i zatrzymanie ruchu dziecka. przez utrzymywanie go w bezruchu. w najgorszej możliwej pozycji do przyswajania wiedzy. przez stworzenie takich warunków, w których dziecko przyswajać może najmniej i zmuszanie go do wkuwania ponad jego możliwości. przez skupienie się na słabych stronach uczniów. przez krytykanctwo (bo krytyką tego zazwyczaj nie można nazwać). przez pozbawianie wiary w siebie i swoje możliwości. przez odcinanie od własnych potrzeb. przez…
długo bym tak mogła.
bo to obecnie dla mnie temat wiodący w życiu. jak zmienić świat na lepsze? uważam, że zmieniając pokolenie w pewne siebie, świadome swoich potrzeb, poszukujące, realizujące swoje pasje, empatyczne, szczęśliwe. wiem, wiem… ale warto próbować. warto coś robić. warto zmieniać tę cholerną szkołę, od której jeżą się włosy na głowie. a swoją drogą: wiecie, że Zimbardo próbuje? i to naszą, polską! a nuż??

niedziela, 27 października 2013

Po sobocie, co zgasła za nami...

nie, to nie był koniec. to właściwie dopiero początek naszej aktywnej soboty. tylko już nie chciało mi się wyciągać aparatu. właściwie szkoda.
no, ale pogodę wykorzystaliśmy!

sobota, 26 października 2013

…i pięknie jest!

u Was też?
zdjęcia by Kuba

piątek, 25 października 2013

O dobrym wychowaniu

Jak reagować, gdy dziecko krzyczy, bije inne maluchy albo używa niecenzuralnych słów? Cóż, najlepiej pomóc mu dobrze się zachowywać. Radzimy, jak to zrobić.

Nie udawaj, że nie widzisz.

Ważne, abyś na złe zachowanie reagowała za każdym razem, gdy się pojawi. Jeśli smyk zauważy, że czasem przymykasz oko na to, co robi, będziesz miała kłopoty z wyegzekwowaniem posłuszeństwa.

Mów jasno, o co ci chodzi.

Zamiast rzucać ogólne: "Bądź grzeczna", "Nie zachowuj się w ten sposób", operuj konkretami, takimi jak: "Nie krzycz. Chcę z tobą porozmawiać, ale to jest niemożliwe, gdy się tak złościsz", "Pomówmy po cichu" albo "Przestań tupać. Wyjaśnijmy to sobie spokojnie". Krótkie i dobitne komunikaty mówią jasno, czego oczekujesz od dziecka. Jeśli zaistnieje potrzeba, możesz powtórzyć je kilka razy.

Co zrobić, gdy smyk przeklina?

Zanim postraszysz dziecko karą, zastanów się, co zrobisz, gdy cię nie posłucha. Jeśli nie zareaguje, będziesz musiała dotrzymać słowa!
Wyjaśnij malcowi, co oznacza wulgarne słowo. Powiedz, że używając go bez zrozumienia lub nieadekwatnie, tylko się ośmiesza.


jakieś komentarze?
co wybieracie? może by zrobić jakąś listę przebojów porad wychowawczych?
a może jakieś porady dla autorki? na przykład: jak kłócić się efektywnie?
Zanim postraszysz partnera karą, zastanów się, czy będziesz mogła ją wykonać.
Powiedz partnerowi, że się ośmiesza.
i rada dla niego:
Powiedz jej, że nie da się z nią rozmawiać. Dodaj, że porozmawiasz, jak się uspokoi.

ech...
postanowiłam zająć się prowadzeniem warsztatów wychowawczych dla rodziców.

czwartek, 24 października 2013

O fizjologii

Kuba do lalki, która pewnego dnia stała się obiektem zabawy chłopców:

- Dopiero co się urodziłaś i już robisz kupę??

O pieniądzach

Kuba czasem tworzy pewne koncepcje, które bardzo mi się podobają.

- Mamo, dlaczego teraz nie możemy tego kupić?
- Bo nie mamy, synku, pieniędzy.
- A ja wiem, skąd wziąć pieniądze!
- Tak? Skąd, synku?
- Trzeba coś kupić i pani nam wyda resztę.
- ...

szkoda tylko, że nie do końca odzwierciedlają rzeczywistość... :)

O dobrych manierach

- Franeczku, bardzo ładnie jesz widelcem.
- A mi trudno jeść widelcem.
- Dlaczego trudno?
- Bo nie mam widelca.

i tak oto Starszy Syn utarł nosa Tacie :)

O wojnie

Jakbym miał czołg, to bym nim nie od razu wyruszył na wojnę, tylko bym mu dorobił śmigła i bym poleciał na wojnę.

środa, 23 października 2013

Rodzeństwo bez rywalizacji

jadę samochodem z chłopakami. akurat jest cisza. i nagle za moimi plecami...

- Zielone!!! Dziedziemy!! Ja piejsi dziedziałem!! HA HA HA! 
- No i co z tego?
- Nie miem. Po pjostu ja piejsi!

przed kolejnymi światłami sytuacja się odwróciła:

- Zielone! Jedziemy! Ja pierwszy powiedziałem!!
- Nie miem, co mówis...

tak to z nimi jest. kwestia tego, kto pierwszy, okresowo zaprząta dużo ich uwagi. myślę, że tak musi być. że to naturalne, rozwojowe i potrzebne.
no i czasami piękne:

- Ja tocham tylto Pubę!
- Kuba, słyszałeś? Franio Cię kocha!
- ... [po chwili ciszy] A ja Cię kocham bardziej niż Ty mnie!

no i wszystko gra!

wtorek, 22 października 2013

Dzień/tydzień/miesiąc/rok/5 lat/6 lat bliskości

mamy październik. połowę października. drugą połowę. a ja nic jeszcze nie napisałam o tym, że moje dzieci chodzą do przedszkola. uznajmy, że kończy się okres adaptacji do przedszkola i to jest właśnie ten czas, żeby o tym napisać parę słów. 

zmieniłam Kubie przedszkole. matki-wariatki tak mają. to jego czwarte przedszkole. i jednocześnie pierwsze przedszkole dla Franka.
nowe przedszkole to przedszkole Montessori. po pewnym wahaniu uznaliśmy, że spróbujemy. 
początek był trudny. pojawiały się chwile zwątpienia w słuszność decyzji. 

już w pierwszym, adaptacyjnym, tygodniu Franio trafił do grupy żłobkowej a nie do przedszkolnej, czego się spodziewałam. za moją zgodą oczywiście trafił, ale musiałam do tej zgody dojrzeć. Kuba trafił do starszaków. razem z dwudziestoma siedmioma innymi dziećmi. to też mnie zaskoczyło. w jego poprzednim przedszkolu w dwóch grupach naraz było mniej dzieci, a przestrzeń dla nich była chyba większa. Kuba nie jest mistrzem w radzeniu sobie w grupie, przynajmniej na starcie, więc tym też się trochę denerwowałam. 
we Frania grupie były dwie świetne wychowawczynie, stałam się fanką tego miejsca, byłam zachwycona, że jest taki skład. aż przez dwa tygodnie... po dwóch tygodniach skład się rozpadł i zaczęła się karuzela - co tydzień do grupy maluchów przychodziła jakaś pani, źle lub jeszcze gorzej przygotowana do pracy z dziećmi i po tygodniu wypadała. tak było przez 5 tygodni. w szóstym przyszła pani, której kompetencje i podejście do dzieci również dalekie były od podejścia Montessori i ta została na jakieś zawsze. 
skąd o tym wszystkim wiem? bo spędziłam z Frankiem w przedszkolu 6 tygodni. myślicie, że paniom się to spodobało? nie, nie były zachwycone. ale nie były też chyba asertywne, hehe! ja po prostu uznałam, że nie zostawię dziecka obcej babie, o której nic nie wiem, której moje dziecko nie zna, nie jest do niej przyzwyczajone, a ona będzie mu mówiła "nie płacz, nic się nie stało". albo "nie można płakać". albo "kotek nie lubi, jak dzieci płaczą", bo i takie teksty słyszałam. no i przychodziłam. na początku starałam się nie ruszyć ręką ani nogą, ale z czasem zaczęłam dzieciom czytać, nakładać pastę do zębów na szczoteczki, wycierać nosy, a także usypiać. no bo tak się złożyło... a z jeszcze dalszym czasem zaczęłam się wycofywać. Franek płakał, a jakże. a dlaczego by miał nie płakać. całe życie spędził ze mną. byłam właściwie zawsze obok niego. całe jego wyobrażenie o świecie pewnie zakładało moją w nim obecność. i nagle zaczęłam znikać. nie "nagle" w tym sensie, że z zaskoczenia, ale po prostu pewnego dnia został sam. takie jego szczęście, że został w miejscu sobie znanym, z jakoś znanymi osobami. ale płakał. płakał, bo trudno było mu się rozstać. ten stan utrzymywał się przez jakieś 1,5 tygodnia. za każdym razem płakał, za każdym razem coraz mniej, za każdym razem całym sobą pokazywał równocześnie, że CHCE iść do przedszkola. a panie wydawały się nic nie rozumieć. od samego początku. nie rozumiały, dlaczego chcę z nim zostawać, nie rozumiały, czemu to ma służyć, były chyba lekko przestraszone, że ten proces nigdy się nie skończy, bo były przekonane, że Franek przyzwyczaja się do mojej obecności w przedszkolu i będzie jej zawsze oczekiwał. mam nadzieję, że ich wyobrażenie o procesie adaptacji do przedszkola trochę się zmieniło...
a inni rodzice? cóż... większość rodziców maluchów nie miała pojęcia, że dziecko zostaje co tydzień z inną panią, która nie zna jego nawyków, upodobań i za grosz nie potrafi rozpoznać potrzeb. nie wiedzieli też, że nosy ich dzieciom wyciera inna mama. że czyta im książki. ciekawa jestem tych rodziców. przedszkole nie przekazuje na zewnątrz informacji. a przecież to przedszkole nie jest pod tym względem jakieś najgorsze! weszłam tam przecież! a jak jest w innych przedszkolach??

tak to było.
teraz chłopaki chodzą, chodzą do różnych grup, pół dnia spędzają osobno, przez drugie pół świetnie się ze sobą bawią. tęsknota za zabawkami też robi swoje i miło mi się patrzy, jak wykorzystują to, co mają. bo przypływ nowych zabawek ukróciłam. zabawki są do bani :))

wtorek, 1 października 2013

Na wyraźne życzenie Dziadka

no tak, bo Wy nie wiecie, Dziadek wie...

a było to tak: po miesiącu przygotowań Franio został w przedszkolu sam. to znaczy beze mnie (tak, z pewnością KIEDYŚ napisze o tym więcej...). uznałam więc, że to już czas. że już nie jest syneczkiem mamusi, tylko prawdziwym przedszkolakiem, a zatem tniemy. wzięłam nożyce, obcięłam pół głowy i... załamałam się. uznałam, że moje dziecko nie pójdzie tak do przedszkola, bo go sroki wyśmieją w przedszkolnym ogrodzie. z drugą połową fryzury zapakowaliśmy się więc z nagła do samochodu i rzutem na taśmę wpadliśmy do salonu fryzjerskiego, gdzie zamiatającej podłogę fryzjerce podrzuciliśmy Franka, żeby dokończyła to, co matka zaczęła.
dokończyła.
nie jest to fryzura finalna (albowiem uważam, że nie jest to w ogóle fryzura), ale zmiana jest. do tego stopnia, że jak przyszłam kolejnego dnia po Frania do przedszkola, to... nie poznałam go. serio!

a więc... tadaaaaa!