sobota, 27 października 2012

Sobota była piękna

ta poprzednia, tydzień temu. pamiętacie ją jeszcze?
wybrałam się z chłopakami do parku:
 
 wyprawa była BARDZO fajna, a ku mojemu zdumieniu skończyła się tak:
tak, tam daleko daleko, zagadywane (ratowane) przez dwie sympatyczne starsze panie, stoi moje młodsze dziecko. stoi i ryczy wniebogłosy. matka jego stoi tu albo i jeszcze dalej, zamiast się bardziej zainteresować.
z czasem okazało się, że zainteresować się powinna, bo to nie była histeria (te się Frankowi po prostu nie zdarzają), tylko początek przerwy w Największym Szczęściu (patrz poprzedni wpis). już tego wieczoru straciłam kontakt z dwoma chłodnymi czołami na rzecz jednego rozpalonego. co to było, tego do dziś nie wiem, wiem tylko, że chłopak na 3 doby stracił humor, umiejętność chodzenia na własnych nóżkach i apetyt. no i zwykłą temperaturę ciała.
już jest dobrze.

Brak komentarzy: