poniedziałek, 22 lutego 2010

Znów u Dziadków

na szczęście! bo trudno byłoby mamie samej z chorym Kubusiem. pomoc Babci jest nieoceniona, a i dla Dziadka zajęcie się znajdzie. dzięki tej pomocy, Kubuś już wygląda tak:ale najzdrowszy jeszcze nie jest. dziś STRASZNIE płakał przez dwie godziny i nijak nie można go było uspokoić :-( nie wiadomo, co to. chyba trójki

Już niedługo...

niedługo będziemy się wszyscy musieli rozliczyć z podatku PIT za rok 2009. jeśli ktoś z Was nie ma jeszcze pomysłu na to, komu go przekazać lub nie ma przekonania, że temu komuś jest naprawdę bardzo potrzebny, gorąco zachęcam, żebyście przekazali 1% innemu Kubusiowi. Kubuś na pewno skorzysta i na pewno każda kwota będzie przez jego rodziców mile widziana!

Hamakowania ciąg dalszy

hamakowe buju-buju spodobało się ostatnio Kubie bardziej niż huśtawkowe.
tu akurat poddał w hamaku ekspresji swoją tęsknotę za Tatą:przy hamakowym buju-buju jest jednak więcej aktywności mamy, bo z hamaka wylecieć aż nadto łatwo. kiedyś będzie musiał nastąpić ten pierwszy raz...

Jak uniknęłam...

...sankowania, oczywiście. tzn. sankowania na dworze!bo kto powiedział, że na saniach tylko na śniegu?
nie ukrywam, że inne aktywności też były pomocne w niewychodzeniu:
no i nie bez udziału był konik:

a prawdziwy powód niewychodzenia jest taki, że Kubuś trochę się pochorował niewiadomonaco, czyli prawdopodobnie na rosnące trójki. a już się cieszyłam, że będzie pierwszy nowy ząb bez choroby...

sobota, 13 lutego 2010

Sobota, trzynastego

bardzo miły dzień dziś spędziliśmy.
najpierw w Kalimbie Kubuś wreszcie poznał Mateusza
a mama w tym czasie wypiła sobie spokojną kawę (z mlekiem!) i (za krótko) pogadała z koleżanką.
usłyszała podczas tej rozmowy, że Kubuś ma jej (mamy!) oczy!! że też wcześniej tego nie wiedziała! tzn. że ma TAKIE piękne oczy!!! :-))

a poniżej Kubuś już w body Mateusza, po małej katastrofie fizjologicznej ;-)
a po powrocie i drzemce Kuby trwającej oszałamiające 45 minut:
zwróćcie, proszę, uwagę na pomysłowe mocowanie Kubusia do sań, które to mocowanie wymyśliła pomysłowa mama całkowicie samodzielnie
z saniami w ogóle było dziś ciekawie. najpierw ponad 1/2 godziny spaceru ze Stefą - Kuba siedział bez sprzeciwu w saniach. po powrocie do domu zażyczył sobie kontynuacji, zabrał więc z własnej inicjatywy sanie na górkę i nakazał mamie robić zzziuuuu! mama podjęła rękawicę. zawlokła na górę sanie, zbiegła po Kubę, zaniosła go na górę i... przymierzyła się do wspólnego zjazdu. niestety nowe sanie są mniejsze niż stare i mama właściwie w każdym kawałku by się do nich zmieściła, poza tylną swoją częścią... jedynym wyjściem było wsadzenie Kuby do sań, właściwe ich ukierunkowanie i.... zzzzziuuuu! jeszcze zanim dojechał do końca, Kubuś krzyczał: mama! tam! a mama miała refleksję o tym, że niedawno jeszcze cieszyła się, że będzie mogła jeździć na saniach, jak to pamięta z dzieciństwa. a z dzieciństwa - chyba było to jednak późniejsze dzieciństwo niż Kubusia - pamięta, jak zjeżdżała na sankach SAMA. i SAMA ciągnęła je pod górę...
teraz zaś, owszem, sama wciągała je pod górkę - i to z balastem - ale na dół... no, właściwie też sama... miało to swoje dobre strony, jako że mama nie dysponuje takim fajnym kombinezonikiem jak Kuba i nieco już do tej pory zmarzła. biegała więc w górę i w dół, za każdym razem na dole pytając "Kubusiu, idziemy już do domu?" i za każdym razem otrzymując jednoznacznie przeczącą odpowiedź. wreszcie los się nad nią umiłował i Kubuś zrobił wielkie bam! twarzą w śnieg (mama miała tyle przytomności umysłu, że nie przypięła Kuby na górce pomysłowymi szelkami!). było troszkę płaczu, zatroskana mama zwróciła czym prędzej dziób sań w kierunku domu i pomknęła tam pod pretekstem troski o synusia i konieczności wytarcia mokrej buzi czymś suchym i ciepłym. o dziwo, Kuba pozwolił się na powrót do sań wsadzić, a pod domem (czyli po niecałych trzech minutach) o zajściu prawdopodobnie zapomniał. do domu nadal nie życzył sobie iść, tylko: zamiatał, odśnieżał, skuwał lód, stukał w bramę garażową, wstawał, przewracał się (najczęśćiej jednak w odwrotnej kolejności)... nie pamiętam już, jak udało się go wciągnąć do środka. w każdym razie dotarło do mamy, że ostatni pretekst, żeby zimą nie wychodzić na spacery właśnie przepadł...

a już wieczorem, kiedy Kubuś zdawał przez telefon relację z dnia swojemu tajemniczemu przyjacielowi, owo bam! jednak się pojawiło, więc najwyraźniej nie zapomniał...

Karnawał

wczoraj w Kubusiowym przedszkolu prawie wszystkie dzieci przebierały się na bal karnawałowy. prawie wszystkie czyli chyba wszystkie minus... Kuba! mama bowiem zabrała go tuż przed rozpoczęciem balu na poobiednią drzemkę... to taka alternatywna wersja Kopciuszka.
a jako że Kopciuszek otrzymał rekompensatę za swoje doznania, Kubuś także nie został jej pozbawiony i wieczorem...a po balu relaks...

czwartek, 11 lutego 2010

Absolute Beginners

czy to się z czasem jeszcze rozwija? czy już tylko zwija? czy jak się sięgnęło absolutu, to potem spotyka Cię za to kara czy wręcz przeciwnie?
mój syn mnie rozczula. rozbraja.
słów mi brakuje, więc niech inni przemówią
(do słuchania, nie do oglądania:-))

Wynalazca

dziś Kuba wynalazł radio działające na... migdały!jest to wielce praktyczne paliwo, ponieważ po użyciu można je wykorzystać jako paliwo dla brzuszka...
(tak naprawdę to Kuba je potem wypluwa - na szczęście, bo wygląda na to, że ma na nie uczulenie)

środa, 10 lutego 2010

Domowo i samoobsługowo

i już zdjęcia krajowe :-)
tu akurat u Dziadków . Kuba coraz częściej życzy sobie siedzieć samodzielnie na krześle, co jest miłe, ale jednak wymaga wzmożonej uwagi z mojej strony, co nie zapewnia mi komfortowej konsumpcji równoległej...a w domu - wspomnienie Tosiowego plecaczka. Kuba z plecaczkiem kompletnie mnie rozczula:
(chwilę wcześniej było zabawniej, bo zwisał mu z niego zahaczony jedną nogą tutu, który teraz leży obok na podłodze)
a poniżej? sami zobaczcie - toż to już poważny facet!
no i nosa w przypadku kataru nie będziemy już musieli takiemu dużemu chłopcu czyścić! zrobi to sam!

wtorek, 9 lutego 2010

Bardzo długa relacja z podróży

ale wierzę głęboko, że znajdą się tacy, którzy doczytają do końca. ba! wierzę, że niektórzy nawet przeczytają i obejrzą z zainteresowaniem :-)

pogrążeni w depresji zimowej, wyjechaliśmy na Zachód, gdzie - jak sama nazwa mówi - słońce zachodzi później niż u nas. wyżej na nieboskłon niestety nie wchodziło :-(
ale po kolei!
wyjechaliśmy na Zachód - to mało powiedziane. my WYLECIELIŚMY! dlaczego lecieliśmy wielkimi literami? ano, są wśród nas tacy, co to do dziś nie wierzą, że takie ciężkie coś naprawdę może bezpiecznie oderwać się od ziemi i bezpiecznie na niej wylądować. z takich poglądów niewiele sobie Kuba robił:prawda była taka, że ani nie nadaliśmy w końcu Kuby na bagaż, ani nie lecieliśmy polskimi liniami, tylko tanimi węgierskimi, w których obostrzenia dotyczące wagi bagażu skłoniły mnie do pozostawienia aparatu w samochodzie... uff! wielką ulgę sprawiła mi myśl, że niczego nie będę fotografować, tylko będę sobie oglądać zupełnie live... i co?

już drugiego dnia złamałam się na wycieczce u zwierzątek. wyrwałam aparat silniejszym ode mnie i obfotografowałam Kubę:
między kozami
na ośle
pośród króli
i polującego na pawia
naprawdę polującego!
sfotografowałam też coś, co wydaje mi się być sennym marzeniem Kuby...trudno mi też było oprzeć się i nie sfotografować sielskiego widoku:
potrójnie sielskiego:
(to akurat była jedyna taka chwila podczas całego pobytu)

a później?
nie uwiecznić asertywnego boju o lalusia?
radosnego polowania (znów!) na bańki?
spontanicznej twórczości plastycznej?
arystokratycznego wizażu Tosi?
zaskakująco dobrej kooperacji?
czy też kompletnego nienasycenia mojego syna?
a może jego nagłego regresu na widok kojca młodszego kolegi?

no i potem już poszło... aparat przykleił mi się do ręki i przez kolejne dwa dni dokumentowałam wszystko jak japoński turysta...

tu na przykład spodobał mi się sposób zawłaszczania rzeczywistości kanapowej. niby malutki chłopiec, ale spróbowalibyście się dosiąść!

pewnego dnia (wtorek??) Tosia poszła po raz pierwszy do nowego przedszkola:
wtedy Maks był do wyłącznej dyspozycji Kuby:
troskliwość i opiekuńczość Kuby bardzo mnie wzruszała:
a potem zaczął buszować w skarbach Tosi
i tak stał się chwilowym posiadaczem plecaczka przedszkolaczka:
Maks był zachwycony!
po powrocie z przedszkola uczucie jakby się nawet nasiliło:
następnego dnia nie było gorzej:
a tu? chcecie wiedzieć, co wywołało na twarzach małych obywateli takie miny?nie, nie było to najnowsze osiągnięcie kalifornijskiej techniki... był to Miś Uszatek!

potem na szczęście fotografowanie mi przeszło.
wróciło na koniec w miejscu... zresztą, sami zobaczcie!
tak, to po prostu miejska biblioteka...
biblioteka, w której dzieci same wyszukują książki dla siebie, same mogą je wypożyczyć, mogą poganiać się pomiędzy półkami lub pobawić w specjalnie dla nich przygotowanej przestrzeni.
z okien biblioteki 5 lutego zobaczyliśmy... lądującego bociana! wiosna pełną gębą!!

no i pobyt dobiegł końca.
sobotnim rankiem pojechaliśmy samochodem na pociąg. jechaliśmy króciutko, ale wystarczająco długo, żeby Kuba źle się poczuł :-( potem na 1,5 godz. wsiedliśmy do tegoż pociągu i tam Kuba zdecydowanie odżył:
i ok. 13:30 władowaliśmy się do samolotu:
bardzo nas ucieszyło, że Kuba w pociągu nie usnął, ponieważ podróż w tamtą stronę bardzo nam pasowała - kiedy tylko wsiedliśmy do samolotu, Kuba usnął i spał tak aż do lądowania. było bosko! tak więc Kuba o 13:30 wsiadł do samolotu i...
...siedział, wstawał, pił, śmiał się, zaczepiał ludzi, wyglądał przez okno, zapinał pasy, odpinał pasy... w każdym razie nie spał, nie płakał i zachował się jak rasowy podróżnik!
jako że mieliśmy przed sobą jeszcze ponad dwie godziny jazdy samochodem, nawet się ucieszyliśmy, bo... już po godzinie, czyli o 17ej (!!) Kuba zasnął! spał godzinę i piętnaście minut, żeby rzucić się w wir wieczornych szaleństw z Babcią i Dziadkiem. skąd on bierze energię, pozostaje dla mnie zagadką...

napiszę jeszcze o dwóch szczęśliwych nocach. otóż były dwie takie, podczas których Kuba obudził się tylko dwa razy!! to było... wspaniałe! w dodatku po jednej z tych nocy spał do 9ej i kto wie, czy nie spałby dłużej, gdybym go nie obudziła!
no, ale dzisiaj mu już przeszło...
na szczęście nie przeszedł mu dobry stosunek do przedszkola, do którego dziś wrócił.

uff! dalsze losy Kubusia wkrótce :-)