wtorek, 9 lutego 2010

Bardzo długa relacja z podróży

ale wierzę głęboko, że znajdą się tacy, którzy doczytają do końca. ba! wierzę, że niektórzy nawet przeczytają i obejrzą z zainteresowaniem :-)

pogrążeni w depresji zimowej, wyjechaliśmy na Zachód, gdzie - jak sama nazwa mówi - słońce zachodzi później niż u nas. wyżej na nieboskłon niestety nie wchodziło :-(
ale po kolei!
wyjechaliśmy na Zachód - to mało powiedziane. my WYLECIELIŚMY! dlaczego lecieliśmy wielkimi literami? ano, są wśród nas tacy, co to do dziś nie wierzą, że takie ciężkie coś naprawdę może bezpiecznie oderwać się od ziemi i bezpiecznie na niej wylądować. z takich poglądów niewiele sobie Kuba robił:prawda była taka, że ani nie nadaliśmy w końcu Kuby na bagaż, ani nie lecieliśmy polskimi liniami, tylko tanimi węgierskimi, w których obostrzenia dotyczące wagi bagażu skłoniły mnie do pozostawienia aparatu w samochodzie... uff! wielką ulgę sprawiła mi myśl, że niczego nie będę fotografować, tylko będę sobie oglądać zupełnie live... i co?

już drugiego dnia złamałam się na wycieczce u zwierzątek. wyrwałam aparat silniejszym ode mnie i obfotografowałam Kubę:
między kozami
na ośle
pośród króli
i polującego na pawia
naprawdę polującego!
sfotografowałam też coś, co wydaje mi się być sennym marzeniem Kuby...trudno mi też było oprzeć się i nie sfotografować sielskiego widoku:
potrójnie sielskiego:
(to akurat była jedyna taka chwila podczas całego pobytu)

a później?
nie uwiecznić asertywnego boju o lalusia?
radosnego polowania (znów!) na bańki?
spontanicznej twórczości plastycznej?
arystokratycznego wizażu Tosi?
zaskakująco dobrej kooperacji?
czy też kompletnego nienasycenia mojego syna?
a może jego nagłego regresu na widok kojca młodszego kolegi?

no i potem już poszło... aparat przykleił mi się do ręki i przez kolejne dwa dni dokumentowałam wszystko jak japoński turysta...

tu na przykład spodobał mi się sposób zawłaszczania rzeczywistości kanapowej. niby malutki chłopiec, ale spróbowalibyście się dosiąść!

pewnego dnia (wtorek??) Tosia poszła po raz pierwszy do nowego przedszkola:
wtedy Maks był do wyłącznej dyspozycji Kuby:
troskliwość i opiekuńczość Kuby bardzo mnie wzruszała:
a potem zaczął buszować w skarbach Tosi
i tak stał się chwilowym posiadaczem plecaczka przedszkolaczka:
Maks był zachwycony!
po powrocie z przedszkola uczucie jakby się nawet nasiliło:
następnego dnia nie było gorzej:
a tu? chcecie wiedzieć, co wywołało na twarzach małych obywateli takie miny?nie, nie było to najnowsze osiągnięcie kalifornijskiej techniki... był to Miś Uszatek!

potem na szczęście fotografowanie mi przeszło.
wróciło na koniec w miejscu... zresztą, sami zobaczcie!
tak, to po prostu miejska biblioteka...
biblioteka, w której dzieci same wyszukują książki dla siebie, same mogą je wypożyczyć, mogą poganiać się pomiędzy półkami lub pobawić w specjalnie dla nich przygotowanej przestrzeni.
z okien biblioteki 5 lutego zobaczyliśmy... lądującego bociana! wiosna pełną gębą!!

no i pobyt dobiegł końca.
sobotnim rankiem pojechaliśmy samochodem na pociąg. jechaliśmy króciutko, ale wystarczająco długo, żeby Kuba źle się poczuł :-( potem na 1,5 godz. wsiedliśmy do tegoż pociągu i tam Kuba zdecydowanie odżył:
i ok. 13:30 władowaliśmy się do samolotu:
bardzo nas ucieszyło, że Kuba w pociągu nie usnął, ponieważ podróż w tamtą stronę bardzo nam pasowała - kiedy tylko wsiedliśmy do samolotu, Kuba usnął i spał tak aż do lądowania. było bosko! tak więc Kuba o 13:30 wsiadł do samolotu i...
...siedział, wstawał, pił, śmiał się, zaczepiał ludzi, wyglądał przez okno, zapinał pasy, odpinał pasy... w każdym razie nie spał, nie płakał i zachował się jak rasowy podróżnik!
jako że mieliśmy przed sobą jeszcze ponad dwie godziny jazdy samochodem, nawet się ucieszyliśmy, bo... już po godzinie, czyli o 17ej (!!) Kuba zasnął! spał godzinę i piętnaście minut, żeby rzucić się w wir wieczornych szaleństw z Babcią i Dziadkiem. skąd on bierze energię, pozostaje dla mnie zagadką...

napiszę jeszcze o dwóch szczęśliwych nocach. otóż były dwie takie, podczas których Kuba obudził się tylko dwa razy!! to było... wspaniałe! w dodatku po jednej z tych nocy spał do 9ej i kto wie, czy nie spałby dłużej, gdybym go nie obudziła!
no, ale dzisiaj mu już przeszło...
na szczęście nie przeszedł mu dobry stosunek do przedszkola, do którego dziś wrócił.

uff! dalsze losy Kubusia wkrótce :-)

5 komentarzy:

Katarzyna Gałązka pisze...

przeczytalam, juz nie musisz mi opowiadac:)

Katarzyna Gałązka pisze...

jestem teraz jeszcze bardziej zla ze nie moge sie z wami spotkac...

Ka pisze...

Bardzo podobaly mi sie wyjazdowe przygody Kubusia!

A jaka piekna biblioteka!
No i te minki na widok Uszatka... bezcenne, jak to sie mowi.
Aha.... oraz senne marzenie Kuby. Swietne!
:-))))))

mama FiK pisze...

do Kasi: no nie, opowiadać to ja jeszcze mogę! w wykreowanym blogowym świecie nie ma na przykład nic o tym, jak to piątego dnia słownik dzieci został zdominowany przez słowo "mój!". i nie było to bynajmniej słowo "mój" wypowiadane ciepłym tonem przez Kubusia głaszczącego po twarzy mamusię czy tatusia :-) z matczyną satysfakcją mogę tylko powiedzieć, że to Tosia zaczęła ;-) a Kubuś dzięki tym wymianom przyswoił liczbę mnogą od "mój", która oczywiście brzmi "móje"...

Julko pisze...

Biblioteka prześwietna!!!! Julkowi ostatnio bardzo podobało się w takiej normalnej, więc pewna jestem, że z tej dla dzieci długo bysmy nie wyszli.
Świetne odwiedziny. Dzieci, towarzystwo dla Mamy, zwiedzanie - ja o taką chwilę poproszę!