pogrążeni w depresji zimowej, wyjechaliśmy na Zachód, gdzie - jak sama nazwa mówi - słońce zachodzi później niż u nas. wyżej na nieboskłon niestety nie wchodziło :-(
ale po kolei!
wyjechaliśmy na Zachód - to mało powiedziane. my WYLECIELIŚMY! dlaczego lecieliśmy wielkimi literami? ano, są wśród nas tacy, co to do dziś nie wierzą, że takie ciężkie coś naprawdę może bezpiecznie oderwać się od ziemi i bezpiecznie na niej wylądować. z takich poglądów niewiele sobie Kuba robił:

już drugiego dnia złamałam się na wycieczce u zwierzątek. wyrwałam aparat silniejszym ode mnie i obfotografowałam Kubę:
między kozami








a później?
nie uwiecznić asertywnego boju o lalusia?










no i potem już poszło... aparat przykleił mi się do ręki i przez kolejne dwa dni dokumentowałam wszystko jak japoński turysta...
tu na przykład spodobał mi się sposób zawłaszczania rzeczywistości kanapowej. niby malutki chłopiec, ale spróbowalibyście się dosiąść!

pewnego dnia (wtorek??) Tosia poszła po raz pierwszy do nowego przedszkola:



i tak stał się chwilowym posiadaczem plecaczka przedszkolaczka:







potem na szczęście fotografowanie mi przeszło.
wróciło na koniec w miejscu... zresztą, sami zobaczcie!



biblioteka, w której dzieci same wyszukują książki dla siebie, same mogą je wypożyczyć, mogą poganiać się pomiędzy półkami lub pobawić w specjalnie dla nich przygotowanej przestrzeni.

no i pobyt dobiegł końca.
sobotnim rankiem pojechaliśmy samochodem na pociąg. jechaliśmy króciutko, ale wystarczająco długo, żeby Kuba źle się poczuł :-( potem na 1,5 godz. wsiedliśmy do tegoż pociągu i tam Kuba zdecydowanie odżył:




jako że mieliśmy przed sobą jeszcze ponad dwie godziny jazdy samochodem, nawet się ucieszyliśmy, bo... już po godzinie, czyli o 17ej (!!) Kuba zasnął! spał godzinę i piętnaście minut, żeby rzucić się w wir wieczornych szaleństw z Babcią i Dziadkiem. skąd on bierze energię, pozostaje dla mnie zagadką...
napiszę jeszcze o dwóch szczęśliwych nocach. otóż były dwie takie, podczas których Kuba obudził się tylko dwa razy!! to było... wspaniałe! w dodatku po jednej z tych nocy spał do 9ej i kto wie, czy nie spałby dłużej, gdybym go nie obudziła!
no, ale dzisiaj mu już przeszło...
na szczęście nie przeszedł mu dobry stosunek do przedszkola, do którego dziś wrócił.
uff! dalsze losy Kubusia wkrótce :-)
5 komentarzy:
przeczytalam, juz nie musisz mi opowiadac:)
jestem teraz jeszcze bardziej zla ze nie moge sie z wami spotkac...
Bardzo podobaly mi sie wyjazdowe przygody Kubusia!
A jaka piekna biblioteka!
No i te minki na widok Uszatka... bezcenne, jak to sie mowi.
Aha.... oraz senne marzenie Kuby. Swietne!
:-))))))
do Kasi: no nie, opowiadać to ja jeszcze mogę! w wykreowanym blogowym świecie nie ma na przykład nic o tym, jak to piątego dnia słownik dzieci został zdominowany przez słowo "mój!". i nie było to bynajmniej słowo "mój" wypowiadane ciepłym tonem przez Kubusia głaszczącego po twarzy mamusię czy tatusia :-) z matczyną satysfakcją mogę tylko powiedzieć, że to Tosia zaczęła ;-) a Kubuś dzięki tym wymianom przyswoił liczbę mnogą od "mój", która oczywiście brzmi "móje"...
Biblioteka prześwietna!!!! Julkowi ostatnio bardzo podobało się w takiej normalnej, więc pewna jestem, że z tej dla dzieci długo bysmy nie wyszli.
Świetne odwiedziny. Dzieci, towarzystwo dla Mamy, zwiedzanie - ja o taką chwilę poproszę!
Prześlij komentarz