wtorek, 22 października 2013

Dzień/tydzień/miesiąc/rok/5 lat/6 lat bliskości

mamy październik. połowę października. drugą połowę. a ja nic jeszcze nie napisałam o tym, że moje dzieci chodzą do przedszkola. uznajmy, że kończy się okres adaptacji do przedszkola i to jest właśnie ten czas, żeby o tym napisać parę słów. 

zmieniłam Kubie przedszkole. matki-wariatki tak mają. to jego czwarte przedszkole. i jednocześnie pierwsze przedszkole dla Franka.
nowe przedszkole to przedszkole Montessori. po pewnym wahaniu uznaliśmy, że spróbujemy. 
początek był trudny. pojawiały się chwile zwątpienia w słuszność decyzji. 

już w pierwszym, adaptacyjnym, tygodniu Franio trafił do grupy żłobkowej a nie do przedszkolnej, czego się spodziewałam. za moją zgodą oczywiście trafił, ale musiałam do tej zgody dojrzeć. Kuba trafił do starszaków. razem z dwudziestoma siedmioma innymi dziećmi. to też mnie zaskoczyło. w jego poprzednim przedszkolu w dwóch grupach naraz było mniej dzieci, a przestrzeń dla nich była chyba większa. Kuba nie jest mistrzem w radzeniu sobie w grupie, przynajmniej na starcie, więc tym też się trochę denerwowałam. 
we Frania grupie były dwie świetne wychowawczynie, stałam się fanką tego miejsca, byłam zachwycona, że jest taki skład. aż przez dwa tygodnie... po dwóch tygodniach skład się rozpadł i zaczęła się karuzela - co tydzień do grupy maluchów przychodziła jakaś pani, źle lub jeszcze gorzej przygotowana do pracy z dziećmi i po tygodniu wypadała. tak było przez 5 tygodni. w szóstym przyszła pani, której kompetencje i podejście do dzieci również dalekie były od podejścia Montessori i ta została na jakieś zawsze. 
skąd o tym wszystkim wiem? bo spędziłam z Frankiem w przedszkolu 6 tygodni. myślicie, że paniom się to spodobało? nie, nie były zachwycone. ale nie były też chyba asertywne, hehe! ja po prostu uznałam, że nie zostawię dziecka obcej babie, o której nic nie wiem, której moje dziecko nie zna, nie jest do niej przyzwyczajone, a ona będzie mu mówiła "nie płacz, nic się nie stało". albo "nie można płakać". albo "kotek nie lubi, jak dzieci płaczą", bo i takie teksty słyszałam. no i przychodziłam. na początku starałam się nie ruszyć ręką ani nogą, ale z czasem zaczęłam dzieciom czytać, nakładać pastę do zębów na szczoteczki, wycierać nosy, a także usypiać. no bo tak się złożyło... a z jeszcze dalszym czasem zaczęłam się wycofywać. Franek płakał, a jakże. a dlaczego by miał nie płakać. całe życie spędził ze mną. byłam właściwie zawsze obok niego. całe jego wyobrażenie o świecie pewnie zakładało moją w nim obecność. i nagle zaczęłam znikać. nie "nagle" w tym sensie, że z zaskoczenia, ale po prostu pewnego dnia został sam. takie jego szczęście, że został w miejscu sobie znanym, z jakoś znanymi osobami. ale płakał. płakał, bo trudno było mu się rozstać. ten stan utrzymywał się przez jakieś 1,5 tygodnia. za każdym razem płakał, za każdym razem coraz mniej, za każdym razem całym sobą pokazywał równocześnie, że CHCE iść do przedszkola. a panie wydawały się nic nie rozumieć. od samego początku. nie rozumiały, dlaczego chcę z nim zostawać, nie rozumiały, czemu to ma służyć, były chyba lekko przestraszone, że ten proces nigdy się nie skończy, bo były przekonane, że Franek przyzwyczaja się do mojej obecności w przedszkolu i będzie jej zawsze oczekiwał. mam nadzieję, że ich wyobrażenie o procesie adaptacji do przedszkola trochę się zmieniło...
a inni rodzice? cóż... większość rodziców maluchów nie miała pojęcia, że dziecko zostaje co tydzień z inną panią, która nie zna jego nawyków, upodobań i za grosz nie potrafi rozpoznać potrzeb. nie wiedzieli też, że nosy ich dzieciom wyciera inna mama. że czyta im książki. ciekawa jestem tych rodziców. przedszkole nie przekazuje na zewnątrz informacji. a przecież to przedszkole nie jest pod tym względem jakieś najgorsze! weszłam tam przecież! a jak jest w innych przedszkolach??

tak to było.
teraz chłopaki chodzą, chodzą do różnych grup, pół dnia spędzają osobno, przez drugie pół świetnie się ze sobą bawią. tęsknota za zabawkami też robi swoje i miło mi się patrzy, jak wykorzystują to, co mają. bo przypływ nowych zabawek ukróciłam. zabawki są do bani :))

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Jako Mama, która ze swoim dzieckiem spędziła 7 tygodni mogę Ci tylko przybić "Piątkę" ! Brawo!

Mi było pewnie łatwiej, bo mieszkamy w Berlinie i tutaj oczekiwano ode mnie, że będę z dzieckiem tak długo, jak ono tego potrzebuje. Wychowawca nie chciał zostawiać go do tzw. wypłakania, podobnie jak ja. Są podobno badania, które pokazują, że taka adaptacja "opłaca" się zarówno rodzicom jak i dzieciom w przyszlości ( mniej chorób , płaczu, lepsza odporność na stres itp. ).

Większość dzieci podobno potrzebuje tygodniowej adaptacji (berliner eingewohnungsmodel), ale dzieci które nie mieszczą się w te ramy dostają tu więcej czasu, choć może nie w każdym przedszkolu aż 7 tygodniu,wiadomo wszystko zależy od wychowawców. Także podziwiam Cię bardzo!!! Zrobiłaś instynktownie najlepsze co mogłaś dla swoich chłopaków!

Serdecznie pozdrawiam! Mama Stasia

Anonimowy pisze...

I nie zaproponowano Ci etatu???:) E.

mama FiK pisze...

wow! "oczekiwano ode mnie tego, że będę z dzieckiem tak długo, jak ono potrzebuje"! ha! pracuję nad tym :)
nie wiem, skąd koncepcja o tygodniowej adaptacji - podejrzewam, że z głów osób pracujących w przedszkolach...
i - tak, ja też się podziwiam :))

a etat? zdziwiłabyś się! sama sobie zaproponowałam tam etat! sobie i im. dopiero potem poszłam po rozum do głowy.. ja chcę nadal lubić dzieci :)

Julko pisze...

No super! Uwielbiam takie Mamy!!! :)
Ja za każdym razem jak głębiej wetknę nos w nasze przedszkole to jestem bardziej na nie wk... A wtykam często i nie moge zrozumieć innych rodziców dlaczego tak mało ich interesuje!!!
I dziś dla przykładu odkryłam, że dzieci mają w kranach tylko zimną wodę!!! Jutro idę do dyrekcji!
Nosy tez ukradkiem wycieram, i spodnie podciągam, i po imieniu zagadam :) Uwielbiam te małe ludki! I jest tak, że Wszystkie podbiegają przywitać się do "Mamy Julka" :) A ja wtedy zawsze czuję wnerw pani. No nie rozumiem!

mama FiK pisze...

ha! super, że jest dużo Super Mam!
ja też jak jestem, to mi ręce opadają. czasem nawet zazdroszczę innym rodzicom, że tego nie wiedzą. na przykład, że nie wiedzą, że maluchy sikają do nocników, do których już ktoś nasikał... albo że nie widzą ich szczoteczek do zębów (bo jedna mama jak zajrzała, zobaczyła, że dzieci myją szczoteczkami sedesy...). albo że... długo by gadać.
ja uważam, że trzeba robić swoje, a panie niech się wnerwiają. czasem trzeba im powiedzieć, żeby zrozumiały intencje, ale na zmianę nie warto moim zdaniem liczyć. jeśli się zdarzy, trzeba doceniać.
trzyma kciuki za Twoją determinację!
przed nami wszak szkoła...