poniedziałek, 28 października 2013

Poniedziałek, dzień szkolny

mam dla Was coś na poniedziałkowy poranek:

zajrzyjcie tutaj (nie udało mi się znaleźć na YT)

co widzicie? mam nadzieję, że się pośmialiście z rana, bo moim zdaniem filmik jest przeuroczy. albo może i filmik średnio udany, ale główna bohaterka…

ja jednak mam dość mocne skrzywienie ostatnio i natychmiast widzę rząd kontrowersyjnie odzianych dziewczynek, z których większość skoncentrowana jest na tym, czego się od nich oczekuje, wpatrzonych w kogoś, kto im coś pokazuje i jedną zatopioną w muzyce, doskonale skontaktowaną ze swoimi potrzebami, w pełnym kontakcie ze swoim ciałem jako integralną częścią siebie.
no, tak mam. równanie do linii źle mi wpływa na samopoczucie, zwłaszcza jak dotyczy maluchów w tym wieku. źle mi robi strojenie w tiule (tak, nie mam córeczki, to prawda), a balet robi mi najgorzej (nie, nie balet w takim wydaniu, tylko w wydaniu zawodowym. aczkolwiek wątpię czy zawodowa baletnica mogłaby takie dziewczynki uczyć inaczej, niż ją uczono. wszak o EFEKT tu chodzi.).
no nie, to nie do końca prawda. jeszcze gorzej robi mi tradycyjna edukacja. przez swoją powszechność. tzn. z powodu powszechności robi mi jeszcze gorzej niż balet, bo jest obligatoryjna, a w ogóle robi mi źle przez swoją esencję. przez to cholerne równanie do linii właśnie. przez sztuczny podział według kalendarza i zatrzymanie ruchu dziecka. przez utrzymywanie go w bezruchu. w najgorszej możliwej pozycji do przyswajania wiedzy. przez stworzenie takich warunków, w których dziecko przyswajać może najmniej i zmuszanie go do wkuwania ponad jego możliwości. przez skupienie się na słabych stronach uczniów. przez krytykanctwo (bo krytyką tego zazwyczaj nie można nazwać). przez pozbawianie wiary w siebie i swoje możliwości. przez odcinanie od własnych potrzeb. przez…
długo bym tak mogła.
bo to obecnie dla mnie temat wiodący w życiu. jak zmienić świat na lepsze? uważam, że zmieniając pokolenie w pewne siebie, świadome swoich potrzeb, poszukujące, realizujące swoje pasje, empatyczne, szczęśliwe. wiem, wiem… ale warto próbować. warto coś robić. warto zmieniać tę cholerną szkołę, od której jeżą się włosy na głowie. a swoją drogą: wiecie, że Zimbardo próbuje? i to naszą, polską! a nuż??

2 komentarze:

Julko pisze...

Dokładnie!!! Dziękuję za ten post!!! Ja też bojowa w tym temacie jestem. I do tego te sześciolatki!!! My będziemy walczyć żeby nie iść. Ale to tylko rok opóźnienia :(. A później walka zeby nie równać do linii. Choć walka nasza już się zaczęła rok temu, bo czterolatek liczący do 200 i zadający pytania na temat kosmosu to zdecydowanie wychodzi przed szereg. I tu przytoczę słowa pani przedszkolanki " A powinien wtapiać się w tłum bo innym przykro". MASAKRA!!! pamiętam te karuzelę, którą wtedy poczułam.

mama FiK pisze...

AAAAAA!!!!! to moja reakcja na słowa pani przedszkolanki... właściwie niewiarygodny.
ja do sześciolatków nic nie mam. uważam, że pięciolatki powinny iść do szkoły. ale do jakiejś innej... dyskusja o wieku jest ZAMIAST. bo dyskutować powinniśmy o jakości. i nie ubolewać nad zwolnionymi nauczycielami, bo to też jest temat zastępczy. tu nigdzie nie ma słów o jakości ich pracy i o tym, co robią dla uczniów - czy są w czymś kompetentni, czy POWINNI pracować w szkole. nie mówię oczywiście o indywidualnych przypadkach, tylko o wątku, który pojawił się w mediach.
ech, dużo tu jeszcze o tym będzie...