przystanek miał dwa odmienne aspekty. aspekt wawelski nas rozłożył. Wawel. perła polskiej kultury. pamięci i historii (także współczesnej). niezwykła energia. promocja i reklama. tłumy turystów. JEDNA kasa. działająca z przerwami.
nic dziwnego, że chłopcy lekko bzikowali...
Franio kontemplował zakaz wstępu na trawnik
a Kuba poszedł o krok dalej. no, o kilka kroków...
na szczęście tym razem udało nam się wejść do smoczej jamy (czas oczekiwania w kolejce: 45 minut. czas przejścia przez atrakcję turystyczną: 5 minut. temperatura na zewnątrz: 32 stopnie, temperatura wewnątrz: na szczęście ok. 10-15 stopni mniej...)
nawet ja tam byłam! (choć z zamkniętymi oczmi)
chłopaki sprawdzali, czy smok ni enadleci z góry
na szczęście był na zewnątrz
i tak po godzinie (licząc z podejściem) zakończyliśmy naszą wizytę na Wawelu.
a teraz aspekt drugi.
nie mam żadnych oporów przed promocją: cafe culca przy ulicy Mostowej, a nawet tuż przy kładce. boskie miejsce na odpoczynek i posiłek dla rodzin z dziećmi! byliśmy zachwyceni wystrojem, menu i atmosferą. a w dodatku dojazd banalny (choć o Śródmieście trzeba zahaczyć).
chłopcy zjedli apetycznie podany posiłek
choć chętnych na obiad było więcej
a potem wskoczyli w przytulne wnętrze... mebli
na koniec Franio zrealizował swoje marzenie - wskoczył do wnętrza kuchenki (dotychczasowe próby udaremniały mu a to mama, a to babcia...)
gorąco polecamy! my absolutnie zrelaksowani a chłopcy wyhasani pojechaliśmy dalej...
2 komentarze:
Rozumiem! Po prostu pojechaliście do Krakowa na obiad:)))Też tak czasem robimy... E.
tak, dokładnie tak było.
powtórkę zrobiliśmy w drodze powrotnej. i wtedy zjedliśmy więcej...
Prześlij komentarz