czwartek, 13 września 2012

Karate kid

powiodłam Kubę na zajęcia karate w lokalnej szkole.
w ogromnej szkole, w wielkiej hali był najmłodszy i najmniejszy.
 nie do końca skoordynowany, ale bardzo zdyscyplinowany.
 stuprocentowo zaangażowany.
było super! ja ogromnie zaskoczona jego dojrzałością, możliwościami i - jednak - sprawnością. wzruszona jak nigdy. bo TAKI maluszek! dawał radę ze wszystkim, starał się ogromnie i wcale nie odbiegał od ogółu.
pan był głośny, stanowczy (tak to nazwijmy), obiecywał nagrody i od ręki wcielał w życie kary. zabawy ruchowe wydawały się dość chaotyczne - bo też i grupa była ogromna! i wytrwalibyśmy w radości do końca, gdyby nie kolejny pomysł na zabawę. wyglądała ona z grubsza rzecz ujmując jak pacyfikacja studentów przez milicjantów uzbrojonych w pałki, a główne różnice polegały na tym, że pałki były piankowe, a gra nazywała się berek. tak więc berek uzbrojony w pałkę miał dotknąć uciekającego, który to przejmował od niego pałkę i sam stawał się berkiem. tyle że pałki mają to do siebie, że prowokują do tego, aby - zamiast dotykać - walić z zaangażowaniem. i ofiarą takiego właśnie zaangażowania stał się Kuba. został(by) berkiem przez uderzenie w twarz. ta zabawa zakończyła jego pierwszy w życiu trening karate kilkanaście minut przed jego końcem :-(

aha, Franek oczywiście też tam był...

zmotywowana matka nie poddała się i zaciągnęła Kubę na drugi trening - w innej lokalizacji i z innym trenerem.
 Kuba nadal był najmłodszy i najmniejszy, ale sala kameralna i grupa o wiele mniejsza.
trener nie krzyczał (a więc tak też można!), nie obiecywał nagród, a kary nazywał "specjalnymi nagrodami" i zadawał je bez złości, co w moich czyniło z nich konsekwencje, a nie kary. wykazywał duuużo cierpliwości i życzliwości wobec maluchów, sprawiał wrażenie człowieka ciepłego i serdecznego.
 Kuba wykonywał wszystkie ćwiczenia z niesłabnącym zaangażowaniem
tak, niesłabnącym aż do końca.
dzięki temu udało się dotrzeć do prawdziwego karate, czyli buch-buch-buch:
po treningu stwierdził, że trochę mu się podobało, co brzmi obiecująco.

aha, Franek też tam był...

Brak komentarzy: