wtorek, 21 października 2008

Przygody przyrody

poszliśmy dziś z Kubusiem na spacer. po drodze spotkaliśmy drzewo pokryte wróblami. ćwierkały jak szalone. całe ptasie radio się tam skryło. więc przystanęliśmy z zadartą głową (drzewo było wysoookie), żeby posłuchać. i nagle skądś (w powieści byłoby: "znikąd") pojawił się myszołów (albo inny skrzydlaty drapieżca; swoją drogą - prześladują nas ci drapieżcy ostatnio). zaciekawieni przyglądaliśmy się, czy coś to zrobi jego braciom mniejszym. i owszem, zrobiło! zamilkły, jakby im odcięto dopływ prądu. niesamowicie to brzmiało! i w jednym momencie się poderwały, rozpierzchając się na wszystkie strony. wyglądało to tak, jakby liście z drzewa odleciały - tyle ich było. myszołów je jednak zignorował (widocznie był nażarty) i odfrunął w nieznane, a wróble (?) po chwili powróciły.
Kubuś zauważył, że rozsądniej by zrobiły, gdyby tylko zamilkły, bez kontynuacji w postaci podniebnych lotów, z czym mama się skwapliwie zgodziła.

dwanaście kroków dalej spotkaliśmy przesympatycznego jamnikoszorstkopodobnego szczeniaka, któremu tak się spodobaliśmy, że do nas dołączył. nie byliśmy tym jednak uszczęśliwieni, ponieważ obawialiśmy się o jego dalsze losy, a on nijak nie dał się odpędzić. na ratunek przyszedł nam kot. a raczej kotka (czy kotki o tej porze roku bywają ciężarne?). przechodziła właśnie w poprzek naszej drogi, kiedy nas zobaczyła. na widok czteronożnego, zamiast uciekać, przysiadła i PATRZYŁA na niego. tak, właśnie PATRZYŁA, nie "patrzyła". a on próbował przejść obok, trzykrotnie czynił do tego podejście, jednak ostatecznie odwrócił się i pobiegł w kierunku swojego domu. a kotka potem miauknęła do nas przyjaźnie :-)

Brak komentarzy: