czwartek, 13 sierpnia 2009

W Poznaniu

jak tylko Kubuś wyzdrowiał, wybraliśmy się na 4 dni do Poznania, żeby odczarować poprzedni wyjazd (rotawirus). i... udało się! spędziliśmy bardzo miłe, pogodne i spokojne 4 dni wakacji w pięknych okolicach.
to akurat jest okolica podpoznańska:
ach, zapomniałabym dodać! wzięliśmy ze sobą Babcię! to sprawiło, że 3 noce spaliśmy bez Kubusia! tzn. Kubuś spał w sąsiednim pokoju. dla nas to rewolucja! nie zrobiło mu to niestety lepiej w kwestii snu, choć takie były początkowe przypuszczenia.
a skoro o kwestii snu mowa: Kubuś pozwolił nam dojechać z Warszawy do Poznania jednym ciągiem. w obie strony obudził się na pierwsze nocne karmienie 3 minuty przed osiągnięciem celu.
tu widać promil jego ekspolatorskiego zacięcia
karmienie kaczek na Malcie
plac zabaw też na Malcie
i na tejże samej Malcie lekka histeria
a tu już inny plac zabaw z Babcią:
obowiązkowa zjeżdżalnia
ciut za duża huśtawka
chwila zadumy
i na karuzelę!
a tu jedziemy kolejką wąskotorową do zoo. poznańskie zoo jest kilkakrotnie większe od warszawskiego - wizyta w nim przypomina spacer w naturze - nie widać klatek, niedźwiedzie polarne (których tam de facto nie ma :-)) nie gapią się z wybiegu na foki, ptactwo wodne pływa sobie po naturalnych zbiornikach, makaki ostrzą zęby, łypiąc na zwiedzających ciekawskim okiem z prawdziwych drzew, nie z jakichś wepchniętych do klatki gałęzi etc. niektórzy pewnie za minus będą skłonni uznać to, że można z trudem dostrzec śpiące w oddali tygrysy lub że słoń skrył się właśnie w odległym cieniu, ale my nie nie należymy do tej kategorii zwiedzających.

pośród różnych mieszkających w zoo dziwadeł Kubuś budził największą sensację swoim nosidłem. oglądali się zarówno dorośli, jak i dzieci.
w zoo Kubuś zrozumiał, co to znaczy leżeć pokotem...
tu Tata z uporem twierdził, że to oślice, nie osły. ciekawe...
ten koń zaskoczył Kubusia
a te zwierzaki po raz n-ty rozbawiły mamę
i wracamy

ostatni dzień naszej wizyty był nieco deszczowy, zatem udaliśmy się na plac zabaw pod dachem, gdzie Kubuś po raz pierwszy znalazł się z basenie z piłkami. był zaskoczony...
a to z Ciocią na tygrysie.
Cioci - jubilatce życzymy dużo szczęścia!


teraz powinien nastąpić osobny wpis, bo tu się ujawnia osobna kategoria.
kiedyś myślałam, że to, że dziewczynki lubią lale, a chłopcy samochody, jest efektem socjalizacji. nie wiem jak jest z lalami, ale pamiętam, jak jeszcze niedawno czytając blog Julka myślałam sobie, że nie nauczyłam Kubusia robić "wrrrr" jak samochód i fascynować się tym, że nadjeżdża jakiś pojazd. pomyślałam nawet, że kształtowaniu jego zainteresowań motoryzacyjnych nie sprzyja to, że mieszkamy przy zamkniętej, cichej uliczce. no i...
Kubę już jakiś czas temu ogarnęło brum-brumowe szaleństwo.
dowodem niech będą poniższe zdjęcia:
a na krzesełku nie można? jasne, że można!
dobrze, że nie natknęliśmy się na żaden kabriolet, bo nie wytłumaczylibyśmy Kubie, że nie można wsiąść. przed wsiadaniem do co ciekawszych samochodów skutecznie chroniła nas szyba...

1 komentarz:

Julko pisze...

No przecież z tym zamiłowaniem do brumbrumów to nie mogło być inaczej :)
Ja tez kiedyś myślałam, że pewnych zainteresowań można wyuczyć. Jednak nawet nie zdążyłam pomyśleć o roli jaką mogłyby odgrywać samochody w życiu Julka, a on już brumbrumował. Z tym się trzeba urodzić.
ps. Znów Kubuś kusi placami zabaw i wycieczką do ZOO ;)
Pozdrawiam!