czwartek, 19 listopada 2009

Dzień (bez) zdjęć

z niecierpliwością czekam na moment, kiedy wreszcie każdy z nas będzie mógł sobie zamontować aparat fotograficzny w oku i będzie można wrzucić na bloga wybrane kadry z życia codziennego. pozbawiona takiej możliwości, ubolewam czasem nad uciekającymi kadrami. z drugiej strony jest coś szalenie pociągającego w tej ulotności, przemijalności chwili. gdyby można było wszystko zarejestrować, prawdopodobnie trudniej byłoby się cieszyć wszystkimi tymi momentami aż tak.

po dwóch tygodniach przerwy w przedszkolu, Kubuś miał pierwszy dzień dość trudny, płaczliwy, a kolejne już po staremu, co bardzo mnie cieszy. kiedy przyszłam dziś po niego (oczywiście po namyśle zostawiając aparat w domu), zastałam go siedzącego za stołem, w otoczeniu swoich niewielkich rówieśników i wcinającego makaron. widok był piękny! jakby wyjęty z bajki o krasnalach. dowiedziałam się też, że Kubuś odzyskuje apetyt, co po ponad dwóch tygodniach na mleku mamy i rozpuszczalnych kaszkach cieszy mnie bardzo.

w domu też było co fotografować: np. jak Kubuś bierze prysznic na sucho, jak myje tymże prysznicem swoją lalę, jak przekomarza się ze Stefą, zwodząc ją smakołykiem, którego jej w końcu nie daje, no i jak całą parą w płucach krzyczy przez pół dnia: tataaaaaa! tataaaaaaa! tatooooo!!!!!!!!!! choć to ostatnie stosunkowo trudno na zdjęciach uchwycić...

to, co ja najbardziej lubię w jego wykonaniu (choć wybór jest trudny) to poranki, kiedy jest przesłodki, przeuroczy, roześmiany, przytulny, zaczepny... to jedno rekompensuje mi nieprzespane noce. no i komunikowanie bieżących odkryć: "o!" uwielbiam to: książeczka, samochód, czajnik, ptaszek, łyżka...: "o!". nośne! krótkie, wymowne - uwielbiam ten lakoniczny przekaz.

w ogóle lubię nasze ostatnie dialogi:
- Kubusiu, co Ty tam znowu wyciągnąłeś??
- To!

- Kubusiu, gdzie Ty tam znowu idziesz?
- Tam!

- Kubusiu, kto tu rozsypał tę kaszę?
- Tata!!
i wszystko jasne...


ostatnio uczymy Kubusia pewnej dyscypliny, co skutkuje tym, że Kubuś odłożony do łóżeczka wieczorem, wybucha rozdzierającym szlochem, po około minucie milknie i niedługo potem zasypia. sam. całkiem sam. sam w pokoju. nie ukrywam, że trochę mi się serce kraje, ale fakt, że trwa to minutę, sugeruje mi, że krzywda wielka mu się nie dzieje.

no i gwoli dokładności donieść tu należy, że Kubusiowi wyrżnęła się już kolejna czwórka. jeszcze jedna na horyzoncie i czekamy na te trójki, które ponoć są utrapieniem...

Brak komentarzy: