sobota, 3 października 2009

Biosfeera

dziś obiad w Biosfeerze.
tuż po wejściu poprosiłam kelnerkę o wrzątek do podgrzania słoiczka, od razu powiedziałam, że w nieco wyższym naczyniu, bo słoiczek nietypowy, wysoki.
pani w następnej minucie przyniosła idealne naczynie z idealną ilością wody! (zapomniałam zrobić zdjęcia)
czemu o tym piszę? ponieważ to moja standardowa prośba na wejściu, a potem kombinuję, turlając słoiczek w jakimś talerzu, żeby się choć trochę ogrzał lub w ogóle rezygnuję z ciepłego posiłku Kuby. ostatnio np. w knajpie, dla której "dzieci są Najważniejszymi Gośćmi" pani wytwarzała wrzątek około dziesięciu minut i przyniosła go w miseczce. pełnej. jakoś nie pomyślała, że jak ja tam coś dodam, to coś też ubędzie... a jak już odlała, to mogłam wreszcie zanurzyć słoiczek... do połowy. bo to taka miseczka.
tak więc brawa dla Biosfeery! polecam to miejsce!

a na zdjęciu dzisiejsza sprzeczka nr 1. o krzesełko. krótka i bez dużego zaangażowania.
a w tym właśnie miejscu odbyła się sprzeczka nr 2.
również krótka, ale z dużym zaangażowaniem. moim.
nad Kubusiem stał znacznie starszy chłopiec i gwizdał Kubie do ucha. gwizdkiem gwizdał, a nie tak sobie pogwizdywał. też już miałam go gwizdnąć, ale w końcu zabrałam przestraszonego Kubę i poszliśmy gdzie indziej.
poszliśmy na górkę, z której trzylatki zjeżdżają na deskorolkach!!! tak mnie zatkało, że aż nie wyjęłam aparatu. takie maluchy!

Brak komentarzy: