sobota, 4 września 2010

SOBOTA

marzy mi się, żeby sobota była szczególnym dniem. zawsze. cóż, zazwyczaj nie jest.
ale dzisiejsza... dzisiejsza była.
była rodzinna i kulturalna.
ale od początku.
czyli od wczoraj :-) tylko dlatego, że zdjęcie jest charakterystyczne dla tego obywatela:a dziś?
ten piękny dzień zaczął się zakupami na bazarze, co bardzo lubię, a potem zrobiło się jeszcze bardziej aktywnie.
najpierw Kubuś prezentował Tacie swoje umiejętności kierownicze. no dobrze, napędowe też:
a potem obstawiał większe sprzęty, bo hulajnoga przy tym poziomie energii to za mało!
a potem...

do potem potrzebny jest wstęp.
no bo to jest blog Kubusia, prawda? czy też o Kubusiu.
no ale teraz to już nie tylko o Kubusiu przecież! no więc skoro zrobiło się tak rodzinnie (bo drugiego bloga nie założę!), to i o mamie może coś być czasem, prawda? w końcu to nie niemowlaki czytają ten blog, tylko mamy, prawda? no, to będzie o mamie.

najpierw refleksja.
piszę tu zazwyczaj o jasnych, świetlistych stronach macierzyństwa, ale są też ciemne i o jednej zamierzam wspomnieć. otóż macierzyństwo zamyka niektóre furtki do kultury. i nie ma tu co debatować i wymyślać wyjątki, bo oczywiście, że wszystko się da (zwł. raz czy dwa), ale nie jest już tak kolorowo, jak kiedyś. i tak pewnie przez kilka następnych lat (chyba że ma się babcię pod ręką lub zaufaną opiekunkę, czym nie dysponujemy).
i dlatego dziś dzień tak wyjątkowy.
po ponad dwóch latach po raz pierwszy poszłam do teatru. a raczej pod teatr. jaki?
tak, to inauguracja sezonu och-teatru. na dobry początek spektakle plenerowe, co umożliwiło mi uczestnictwo w nich. Lament na placu Konstytucji był bardzo przejmujący. tych, którzy jeszcze nie widzieli, gorąco namawiam na kolejny rok. naprawdę warto zobaczyć!
w przerwie między spektaklami miałam okazję uczestniczyć w uroczystym odsłonięciu tablicy z nową nazwą przystanku: "Och-Teatr (d. Częstochowska)" zamiast "Kino Ochota". była to skromna, acz bardzo radosna uroczystość:
a na deser flamenco:
choć malownicze, to jednak nie jestem jego największą fanką.
na praską stronę Warszawy na koncert Urszuli Dudziak nie zdążyłabym dojechać, ponieważ
zależało mi, aby zobaczyć klimaty, które w weekend zapanowały tu:
te klimaty są różne.
wiele z nich potwornie (tym razem to bardzo adekwatne określenie) poruszającychale inne (na szczęście!) bardziej konsumpcyjne. niestety nie udokumentowane. a należały do nich smakołyki, rzeczy dla oka i dla ucha. to dla tych ostatnich tam pojechałam. zdjęć ani nagrań nie posiadam, ale tu reprezentatywna próbka:

nie, jednak nie reprezentatywna, bo większość z Was słucha na małych głośniczkach, które niezbyt godnie oddają dźwięk, a poza tym nie widzicie tych spojrzeń, uśmiechów, jakie wymieniali ze sobą muzycy. aranżacje utworów ze zdecydowanie podwójną energią w stosunku do tej na płytach... ech, cudnie było!

i w ten oto miły sposób wreszcie pobyłam sobie w ciąży. mamy dwojga (lub więcej) dzieci wiedzą bowiem dobrze, że w drugiej ciąży się prawie nie bywa. ona mija. i właściwie teraz byłam w drugiej ciąży pierwszy raz :-) może tak: pierwszy raz dłużej niż kwadrans.
i po raz pierwszy mój syn (!!) posłuchał na żywo tak dużo tak dobrej muzyki. z naciskiem na instrumenty strunowe. które były bardzo szarpane :-)
mam nadzieję na więcej przez te najbliższe 5 miesięcy. bo na Kubę takie doświadczenia bardzo dobrze wpłynęły. ale o Kubusiu to kiedy indziej.
teraz było o mnie.
o MNIE :-)

ps. mało mi...

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

pełnam podziwu, zachwytu i zazdrości (takiej stymulującej)!
1. Iza
2. Mama

pani od rysunkow pisze...

p, Ty wiesz, jaka jest moja sytuacja dzieciowa-kotowa ;) a czytam Cie z przyjemnoscia. no i przynajmniej na stronie kuby nie mowisz: kiedys Tobie opowiem... ;)

Wasza fanka - m (z malej literki. bo do duzej to mam za niewielki dorobek ;) )

mama FiK pisze...

:-))

-Longina- pisze...

Boska nutka. Nawet pojęcia nie miałam że coś tak świetnego istnieje. Rewelacja :)